Następny rozdział: 06.08.2017 Rozdziały pojawiają się co około dwa tygodnie. Nie informuję o tym, zatem polecam obserwować bloga lub zwracać uwagę na te kolumny, ponieważ data czy informacja o ewentualnych opóźnieniach, zawsze pojawią się właśnie w tym miejscu.
Wszystko co znajduje się na blogu jest wytworem mojej wyobraźni. To fikcja literacka osadzona w realnym świecie. Ostrzegam, że niektóre elementy fabuły mogą nie zgadzać się z faktycznymi wydarzeniami. Opowiadanie może zawierać wulgaryzmy, przemoc oraz sceny 18+.
Drogi czytelniku, każda opinia jest na wagę złota, dlatego jeśli przeczytałeś moją twórczość, to pozostaw po sobie ślad w postaci komentarza. :) Na blogu pojawia się opowiadanie autorskie, które jest tylko i wyłącznie mojego autorstwa. Zakazane jest kopiowanie treści.

4 cze 2017

#35 'a girl caught up in dreams and fantasies

Wyjrzał zza ściany. Aurora siedziała z podkulonymi nogami i szarpała delikatnie struny jego gitary. Stał chwilę jak urzeczony, słuchając jak ze skupieniem wygrywa melodię, nucąc pod nosem. Nigdy wcześniej nie pozwoliła mu słuchać tego jak śpiewa czy gra. Miał na to okazję tylko na nielicznych filmikach Ryana.
Please don't see just a girl caught up in dream and fantasies. Please see me reaching out for someone I can see... Take my hand, let's see where we wake up tomorrow... Best laid plans; sometimes are just a one night stand... I'd be damned; Cupid's demanding back his arrow... So let's get drunk on our tears and...
Spłoszyła się, słysząc jak niechcący potrąca leżące na półce klucze. Spojrzała na niego jak wystraszona sarna i odłożyła gitarę na bok.
— Wybacz. Obudziłam cię pewnie... — mruknęła pod nosem, podnosząc się z miejsca. Teraz zauważył, że ma na sobie jeden z jego t-shirtów. W końcu podszedł do sofy i usiadł.
— Czemu nigdy nie słyszałem jak śpiewasz? — spytał, układając rękę na oparciu. 
Opadła po drugiej stronie i przejechała dłonią po gryfie i strunach.
— Nie lubię śpiewać publicznie.
— W Barcelonie nie wyglądało na to... — zaśmiał się cicho.
— Wysłał ci to? Co za pajac... — warknęła niezadowolona. Musiała zapamiętać, żeby zbesztać Ryana za upublicznienie tego nagrania. — Nie wiem co mnie podkusiło... Dwie sekundy później uciekłam z parku i już nie wróciłam... — Skrzywiła się i podniosła instrument.
— Podoba mi się jak śpiewasz... — Wyciągnął wygodnie nogi w jej stronę i oparł się o podłokietnik. 
— Mówisz tak, bo nie chcesz być niemiły... — Rzuciła w niego poduszką. 
— Mówię prawdę... Zagraj jeszcze.
— Nie ma mowy! Teraz jak tu siedzisz... Nie ma takiej opcji... — Obruszyła się.
— Nie daj się prosić, A... To brzmiało bardzo uspokajająco.
Don't you dare let all these memories bring you sorrow. Yesterday I saw a lion kiss a deer... Turn the page; maybe we'll find a brand new ending... Where we're dancing in our tears and... God, tell us the reason youth is wasted on the young... It's hunting season and this lamb is on the run... We're searching for meaning... But are we all lost stars trying to light up the dark? I thought I saw you out there crying... I thought I heard you call my name... I thought I heard you out there crying... We're just the same... — śpiewała, chociaż nie wiedziała jak przezwycięża tremę. Podobnie jak na ulicy w Barcelonie, coś co nią kierowało, nie pozwalało skupiać się na stresie. Dopiero po chwili usłyszała, że Christopher też śpiewa. Zamilkła na chwilę, grając dalej i słuchając jego głosu. Lubiła to. I zdecydowanie chciała częściej mieć okazję by go słuchać. Była zaskoczona, że zna słowa tej piosenki, ale nie zadawała pytań. W końcu doszło do niego, że nie śpiewa, więc otworzył oczy i na nią popatrzył.
— To nie fair... — mruknął, rozkładając ramiona. Uśmiechnęła się i odłożyła gitarę, zajmując miejsce między jego nogami. Wtuliła się w jego ciało i mocno wciągnęła znajomy zapach. Objął ją i przymknął oczy. — Kto nauczył cię grać?
— Tata i wujek. Obaj są bardzo muzykalni... W końcu jeden z nich ma wytwórnię... — zaśmiała się cicho. — Pomyśleli, że powinnam umieć grać przynajmniej na jednym instrumencie. I okazało się, że podobno umiem śpiewać. Ale nie robię tego zbyt często. Szczególnie przed ludźmi... — dodała. 
— Teraz, będziesz to robić dla mnie... To odprężające...
— A jakieś proszę czy coś? — mruknęła, całując go wzdłuż linii szczęki. Zaśmiał się tylko głośno. — Powinnam się tego spodziewać.
— O której masz jutro lot? — zapytał, głaskając ją po ramieniu. Uśmiechnęła się nieznacznie, wiedząc że złość mu zupełnie przeszła.
— O siódmej dziesięć.
— Odwiozę cię na lotnisko.
— To miłe... — powiedziała cicho, podnosząc się nagle. Spojrzał na nią pytająco. — Zaraz wrócę. Mam coś dla ciebie...
Wyszła z salonu, a on podniósł się nieznacznie, obserwując jej każdy krok do czasu gdy zniknęła za drzwiami sypialni, a potem się w nich pojawiła. Siadła na skraju sofy i złapała go za rękę, zapinając coś na jego nadgarstku. Spojrzał na plecioną, skórzaną bransoletkę, na którą nawleczony był podłużny, walcowaty kamień.
Dżi... Wspinacze noszą go, wierząc że odgania złe mocne, choroby, nieszczęścia, przynosi bogactwo... Był ze mną na pudży, wniosłam go na Everest... Mam nadzieję, że przyniesie ci szczęście... Ja z całą pewnością czułam się dobrze mając dwa kamienie przy sobie... — zaśmiała się, jakby właśnie uświadomiła sobie jakie to idiotyczne. Nigdy nie wierzyła w magiczne moce przedmiotów, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Szczególnie w związku ze wspinaczką. — Będzie pasował... — dodała, obserwując jak kamień prezentuje się na jego ręce.
Złapał ją w talii i pociągnął w swoją stronę, żeby pocałować. Mocno, długo i niemalże zaborczo. Przytrzymywał jej głowę, żeby nie mogła się odsunąć nawet o centymetr, miażdżąc jej usta, jakby się bał, że za moment zniknie. Nawet nie miała chwili żeby zaprotestować. Brał co chciał, kiedy chciał i jak chciał. A ona mu pozwalała.
— Kocham cię... — szepnęła, gdy odsunął się od niej na chwilę, oddychając głośno. — Postanowiłam zwolnić... — dodała, patrząc na swoje dłonie. — Jedno, wyjazdowe zlecenie na miesiąc maksymalnie. Więcej pracy tu na miejscu. Nowy Jork, okolice. Będę spędzać więcej czasu w domu...
Uśmiechnął się do niej promiennie i znowu pocałował.
— Nie chcę cię ograniczać... Jeśli potrzeb... 
— Potrzebowałam tego bo ciągle uciekałam... Wydawało mi się, że nadal szukam swojego miejsca na ziemi, nie chciałam zrozumieć, że tu znalazłam coś niesamowicie dobrego. Wtedy, kilka miesięcy temu, gdy powiedziałam, że związek jeszcze nie był w moich planach... Wiem, że to było okrutne, ale naprawdę się tego nie spodziewałam. Wystraszyłam się i zaczęłam się przed tym chować. Bałam się, że mnie zranisz, a tak naprawdę... zraniłam sama siebie.
Uniósł do góry brwi nie do końca rozumiejąc co ma na myśli. Ale nic nie powiedział. Chciał, żeby sama wyrzuciła z siebie co jej leży na sercu.
— Bałam się też, że tak jak wiele moich koleżanek, uzależnię się. Będę ograniczona, bo będę się bała cię zostawić tutaj i wyjechać na kilka dni. Jetem nieufna... Byłam... nieufna. — Poprawiła się. — Zawsze chciałam się uważać za niezależną... Gdy moje koleżanki w wieku dwudziestu jeden, dwóch, trzech lat wychodziły za mąż, miały dzieci, budowały rodziny, ja nie widziałam siebie w takim wydaniu jeszcze, to była dla mnie abstrakcja, której nie rozumiałam. Jak w czasach, gdy świat stoi dla młodych otworem, gdy mamy tyle możliwości, ktoś zamyka się w domu i nie chce już z niego wyjść. Takie były moje koleżanki, nigdy nie wyjeżdżały, bo już miały rodziny... A mi się wydawało, że związek to ograniczenie... Szczególnie z osobą w moim wieku, która ma studia, budowanie kariery i często nie chce wyjeżdżać... — Skrzywiła się nieznacznie. — Wiem, że nie każdy o tym marzy, ale... Skąd możemy wiedzieć co dla nas dobre, skoro nie poznamy nic poza tym co nas otacza od urodzenia? Zawsze byłam zadowolona ze statusu singielki, tego że mogę podróżować, nie muszę się martwić, że ktoś czeka, że tęskni, że może mnie zdradzić, odejść, znudzić się... Nie było związku, nie było ryzyka złamanego serca. Tyle chciałam zobaczyć, czuć się wolna i niezależna, jeździć i poznawać. Przede wszystkim siebie... Nie miałam pojęcia kim chcę być i gdzie chcę być... A ludzie mówili, że staram się wytłumaczyć sobie w racjonalny sposób, dlaczego nigdy nie byłam w związku... — Zawiesiła na chwilę głos, czując gulę w gardle, która zwiastowała płacz. A nie chciała płakać. — Mówili, że jestem jak królowa lodu i samym swoim nastawieniem wszystkich od siebie odpycham. A jak miałam być otwarta, jeśli kolejne osoby traktowały mnie jak mebel bez uczuć? Znikały bez słowa, bez zastanowienia czy może nie będę cierpieć. Więc wolałam być sama, niż po raz kolejny stracić kogoś, na kim mi zależy... — Wtuliła twarz w jego klatkę piersiową. Od razu poczuł, że ma mokre oczy i policzki. Objął ją mocniej, chcąc dodać jej otuchy. — Podróżowałam, ale nigdy nie byłam zgubiona, rozumiesz? — Zmarszczyła brwi, starając się oddać to co czuła. — Ja poszukiwałam, ale zawsze wiedziałam gdzie jestem. Chciałam zobaczyć, gdzie poczuję się najlepiej. A gdy tak się stało... Uciekałam. Bo bałam się, że może gdzieś byłoby inaczej, a ja nawet nie sprawdzę, przywiązana do Nowego Jorku... Byłam ślepa i zachowywałam się irracjonalnie. Muszę podróżować, bo to kocham i to moja praca, ale nie aż tyle... Chcę być tutaj... Z tobą... — skończyła, opierając się o niego i wtulając twarz w zagłębienie jego szyi. — Dobrze mi w tym miejscu...
— Dobrze się składa... Bo ja nie mam zamiaru cię wypuścić — wymruczał, mocniej ją obejmując.
— Cztery osoby, które poznałam w Obozie Bazowym, nie wróciły do domów. Jedna z nich zginęła pod lawiną. Druga dostała zawału w obozie czwartym. Trzecia wpadła do szczeliny, a ostatnia... zmęczenie wygrało. Facet usiadł i już nie wstał. Nie mam zamiaru tracić czasu, Chris. Chcę być przy tobie tyle, ile się da.
— Podoba mi się...
— Wiem dlaczego twoja matka może mnie nie akceptować... 
— Moja matka nie akceptuje nikogo poza Victorią i Amandą. — Skrzywił się mocno. — Przestałem nawet próbować to zrozumieć, biorąc pod uwagę, iż widziała jak drzemy koty przed ślubem...
— Naprawdę nie mogłam pojąć co we mnie widzisz... Dużo jeżdżę, często mnie nie ma, mam idiotyczne pomysły, niestabilną pracę, nie jestem zbyt potulna i jestem zdecydowanie zbyt emocjonalna... Daleko mi do ideału — mruknęła, jakby nie słysząc co powiedział.
— Mogę się tobą opiekować jeśli wpadniesz w histerię... — zaśmiał się cicho. — Wierz mi, wolę się kłócić z tobą o rzeczy, które mają znaczenie, niż z kimkolwiek innym o to czego nie mogę im dać lub kim nie jestem. Moja matka nie musi cię akceptować. Bardziej zależy mi na akceptacji Alice, Patricka i Nicholasa... To oni są moją rodziną, która mnie zawsze wspiera... A oni cię kochają... Więc sprawa załatwiona. — Uśmiechnął się do niej szeroko. — Poza tym, nikt nie jest idealny. Ja też mógłbym się zastanawiać dlaczego tu nadal jesteś. Wisi nade mną widmo nałogu, stresująca praca, paskudni rodzice...
— Tabun adoratorek... — wtrąciła się.
Zaśmiał się głośno i zmierzył ją karcącym spojrzeniem. 
— Ty jesteś silna, zmieniłaś swoje życie, zrealizowałaś marzenia i wspięłaś się na Everest! A ja uciekam w ćpanie, gdy coś mnie przytłacza.
— Tym razem tak się nie stało, prawda? — Podniosła głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. Pokręcił przecząco głową. — Jak dla mnie jesteś silny, bo się nie poddałeś... 
— Przez ciebie.
— Każda motywacja jest dobra... Jeśli ty uwierzysz w to, że jesteś silny... — Pogłaskała go po policzku i przejechała kciukiem po wargach. — To tak naprawdę będzie. Ja w to wierzę... — dodała, całując go czule w kącik ust. — Nauczyłeś mnie być pewną siebie... Jak widziałam jak na mnie patrzysz to czułam się... wartościowa. I piękna. 
— To dobrze... Bo w pełni na to zasługujesz... A teraz idź ty w końcu spać, bo masz rano samolot. Swoją drogą, jak masz zamiar zorganizować rzeczy? 
— James mi przywiózł, gdy mnie odwiedził... — Ziewnęła głośno, moszcząc się wygodnie na jego ciele. 
— Ty przebiegła kobieto. Wszystko zaplanowałaś. — Pocałował ją w czubek głowy, zastanawiając się czy jednak nie powinien jej przenieść do sypialni. 
— Ależ oczywiście... Jeszcze jedna sprawa...
— Ostatnia? 
— Ostatnia. O co chodziło z Victorią podczas ślubu? Zachowywała się tak, jakby coś się między wami wydarzyło... — Zamknęła oczy, czekając tylko na jego odpowiedź.
Christopher wypuścił głośno powietrze.
— Nic się nie wydarzyło mimo iż moja matka ją zachęcała, a ona i Amanda nadskakiwały mi jak dwie desperatki... Wiedziała, że już jesteś w domu, więc chciała cię wkurzyć. Nie musisz się nią martwić, ani nikim innym. Jesteś tylko ty.

Nie lubiła latać. Nie miała kontroli nad tym co się dzieje. Musiała zaufać obcym ludziom i setkom różnych okoliczności, które mogły spowodować katastrofę. Nie chciała się nad tym rozwodzić, bo oszalałaby z niepokoju podczas sześciogodzinnego lotu do Los Angeles, ale czasami nie mogła powstrzymać swojej wyobraźni.
Christopher odwiózł ją na lotnisko, upewnił się, że wszystko ma i zapowiedział, że postara się ją odebrać w niedzielę, ale nie obiecuje, bo wracała bardzo późno. Oczywiście nie miałaby mu tego za złe, wiedząc że następnego dnia rano musi iść do biura. Tuż przed rozstaniem nie miał zamiaru jej puszczać, licząc że jednak zostanie jeśli ominie ją lot.

Kiedy około dziesiątej czterdzieści w końcu wysiadła w Kalifornii, uderzył w nią upał, którego nie odczuwała w Nowym Jorku. Nie mogłaby tu mieszkać, bo pogoda zdecydowanie nie należała do jej ulubionych. Mimo wszystko cieszyła się na te kilka dni w cieple, na plaży w towarzystwie wujka. Ten, czekał już na nią i ledwo wyszła do hali, wziął ją w objęcia i mocno wyściskał.
— Do kiedy zostajesz? — zapytał, prowadząc ją w stronę parkingu.
— Do niedzieli. O piętnastej mam lot powrotny... — powiedziała, wsiadając do jego kabrioletu. 
— To mamy niewiele czasu! Plaża, drinki, zdjęcia! Emily też chce zobaczyć, więc poczekamy aż wróci z pracy... — odparł, wyjeżdżając na drogę prowadzącą do Bel Air, dzielnicy, w której znajdował się jego dom. Wielka willa, mieściła się w okolicy domu Jenifer Aniston i kosztowała pewnie tyle, że Aurora nawet nie chciała pytać. Ale wiedziała, że wujek sam dorobił się wielkiej fortuny, więc teraz mógł wydawać na co chciał. Podziwiała go, bo z rodziny o średnim statusie społecznym doszedł do majątku szacowanego na kilkadziesiąt milionów dolarów. Małym kroczkami, pracując wiele lat, odniósł sukces, z którego teraz mógł się cieszyć.
— Jesteś zmęczona? — zagadnął, gdy jechali czterysta piątką na północ miasta. 
— Nie bardzo. Chociaż wcześnie wstałam, a spanie na kimś nie jest najlepszym rozwiązaniem przed lotem.
— Muszę w końcu poznać tego twojego Chrisa. Skoro ten facet, podbił twoje serce... Musi być interesujący... 
Uśmiechnęła się do niego szeroko, wyciągając telefon. Wystukała wiadomość, że już doleciała i że zadzwoni wieczorem. Położyła urządzenie na nogach i przymknęła oczy, czując jak wiatr rozwiewa jej włosy. Jazda kabrioletem zdecydowanie miała swoje zalety, ale ciągły pęd we włosach doprowadziłby ją w końcu do szału. 
— Zadzwoniłem do Toma. Wpadnie...
— Nie wiedziałam, że jest w mieście... 
— Jest i bardzo chciał ci osobiście pogratulować. To mu powiedziałem, żeby wpadł wieczorem.
Poklepał ją po ramieniu i skupił się na drodze. Trasa którą powinni pokonać w około trzydzieści minut, przez korki, zajęła im ponad godzinę. Po tym czasie dojechali na Moraga Drive, gdzie znajdował się dom mężczyzny. Niedaleko był Getty View Park, uznawany za jedno z najlepszych miejsc w L. A. na piesze wycieczki. Sam budynek był spory i bardzo nowoczesny. Na tyłach znajdował się basen, bo jak mawiał John: "do plaży mamy aż dwadzieścia minut!". Co skutkowało tym, że często zamiast jechać na Ocean Avenue, wszyscy zalegali przy basenie i sączyli drinki przygotowywane przez Emily.
To ich związek był dla niej jednym z najbardziej wzorowych jakie znała. Byli ze sobą już ponad dwadzieścia lat. Dzieliło ich jedenaście lat różnicy. Nie mieli dzieci, ale to w niczym nie przeszkadzało, bo kochali się i bycie we dwójkę jak najbardziej im odpowiadało. Dużo podróżowali, każde miało swoją karierę, nie przeszkadzało im przebywanie osobno. Kłócili się, żeby oczyścić atmosferę i godzili niemal od razu. A przede wszystkim: mimo upływu lat, nadal byli w sobie szaleńczo zakochani. Podziwiała ich i chciała tak jak oni.
— Ależ jestem z ciebie dumny, Młoda.
Zachichotała jak głupiutka dziewczynka i popatrzyła na jego profil. 
— Ja z siebie też. Bałam się, że nie wyjdzie... Cholera jak mi zaaplikowali dexę, to naprawdę bałam się, że to koniec... Ostatnie metry do namiotu pokonałam resztą sił, ledwo ogarniałam co się dzieje... — mruknęła pod nosem. — Nadal miewam koszmary. 
— Nikt nie mówił, że to będzie łatwe i że moment w którym opuścisz Nepal, będzie momentem gdy opuścisz Himalaje. Myślę, że to się nigdy nie wydarzy. Cząstka ciebie została tam na górze, zastąpiona przez wspomnienia, które z czasem po prostu trochę zbledną... — powiedział, skręcając w końcu w prawo. 
— Ładnie powiedzenie...
— Czasami mi się udaje coś mądrego powiedzieć... — Wybuchnął głośnym śmiechem i zatrzymał samochód na podjeździe. — Witaj w Bel Air!

2 komentarze:

  1. Świetnie że się dogadali , dobrze że wiedzą co to kompromis ;D
    Rozdział świetny, jak zawsze ;))
    Czekam na kolejny ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. A więc jednak nie miałam racji... Najczarniejsze scenariusze pojawiły się w mojej głowie, a okazało się, że chodzi o zwykłe granie na gitarze;D Za dużo kryminałów, Ruda, za dużo.
    W sumie zapomniałam już o tym zachowaniu Victorii na ślubie, ale dobrze, że A. do tego wróciła. Przynajmniej teraz wiemy skąd wzięło się to "kochanie" i że tak naprawdę nic nie znaczyło.
    Ciekawa jestem czy ta szczera (kolejna) rozmowa sprawi, że w życiu A. i Chrisa będzie teraz cukierkowo. Mam nadzieję, że nie. haha :D

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz motywuje do dalszego pisania i wywołuje szeroki uśmiech na twarzy autorki :)
Wasze uwagi mogą mieć wpływ na mój warsztat, ale także na fabułę!
Za każdy wpis i odwiedzenie bloga ogromnie dziękuję :)

obserwatorzy

SZABLON WYKONANY PRZEZ KAYLO NA BAZIE CZARNEJ REWELACJI, PRZY POMOCY: BLOGGER PORADY. OBSŁUGIWANY PRZEZ BOGGER.