Następny rozdział: 06.08.2017 Rozdziały pojawiają się co około dwa tygodnie. Nie informuję o tym, zatem polecam obserwować bloga lub zwracać uwagę na te kolumny, ponieważ data czy informacja o ewentualnych opóźnieniach, zawsze pojawią się właśnie w tym miejscu.
Wszystko co znajduje się na blogu jest wytworem mojej wyobraźni. To fikcja literacka osadzona w realnym świecie. Ostrzegam, że niektóre elementy fabuły mogą nie zgadzać się z faktycznymi wydarzeniami. Opowiadanie może zawierać wulgaryzmy, przemoc oraz sceny 18+.
Drogi czytelniku, każda opinia jest na wagę złota, dlatego jeśli przeczytałeś moją twórczość, to pozostaw po sobie ślad w postaci komentarza. :) Na blogu pojawia się opowiadanie autorskie, które jest tylko i wyłącznie mojego autorstwa. Zakazane jest kopiowanie treści.

2 kwi 2017

#28 'summit


— Jak to?! — spytała ze zdenerwowaniem. — Ja, bez ciebie? Nie dam rady, Ryan. Kiedy byłeś niedaleko czułam jakieś wsparcie... Wiedziałam, że mi pomożesz jeśli coś się wydarzy... Czułam się spokojniej, bo byłeś...
— Spokojnie. Jest Miles. Jest Tenzing. Pomogą ci jak coś. Masz siłę? — Pokiwała twierdząco głową. — Coś cię boli? — Zaprzeczyła ruchem głowy. — Wycofuj się jeśli cokolwiek jest nie tak. Masz zastrzyki w bocznej kieszeni. Masz zapas tlenu. Poczułaś się lepiej po wczorajszym?
Skinęła głową.
— Idź i zdobądź szczyt, Mała. 
— A ty?
— Będę tu czekał. Mam tlen, odpocznę przed zejściem. Pierwszy raz wchodzę bez Szerpa. Jestem zmęczony i boli mnie ramię. Ale to nic takiego... Nie martw się.
— Bądź ze mną w kontakcie — szepnęła błagalnie. 
Wiedziała, że się uśmiecha, chociaż przez maskę nic nie było widać. Pogłaskał ją po czapce. 
— Oczywiście.

Było koło dziewiątej wieczorem, gdy ich grupa wyruszała. Ryan nasunął czapkę mocno na jej czoło, poprawił latarkę, kamerkę GoPro i plecak. Dopiął rękawice i upewnił się, że jej buty są dobrze dociśnięte. A ona stała i czekała cierpliwie. Robił to, bo on po chwili mógł odpocząć, dla niej nawet schylenie się do butów, spowodowałoby zadyszkę.
— Wszystko gotowe — powiedział cicho. — Już blisko...
— Nie powinieneś być niżej? 
— Spokojnie. Tyle mogę tu być. 
Kiwnęła głową i spojrzała na pozostałych. Byli gotowi. Ryan szepnął coś do Milesa, który szedł przed nią. Tenzing, ruszył za nią. Była przerażona. Dochodziło do niej wszystko co się działo. Było ciemno, zimno, szła w nieznane, widząc tylko światło z latarki Milesa. Na razie czuła, że jest napędzana adrenaliną, ale wiedziała, że to niedługo się skończy, a pozostanie strach. Stawiała krok za krokiem. Przepięcie karabinka, przesunięcie jumaru, krok, po kilku powtórzeniach przerwa, dyszenie i znowu. Wszystko byłoby w porządku, nawet kaszel jakoś jej nie przeszkadzał, ale czuła, że marzną jej dłonie, pomimo bardzo ciepłych rękawic. Po pewnym czasie zaczęła się obawiać, że nie wróci ze wszystkimi na dół. Starała się w miarę możliwości ruszać nimi, żeby je rozgrzać i nie pozwolić zamarznąć. W końcu Miles jej je porozcierał i poczuła, że jest znacznie lepiej.
Okazało się, że z ich ekipy wspinają się jeszcze dwie osoby. Arthur wrócił już do "czwórki" i odpoczywał po zdobyciu szczytu, jednak Christina i jeszcze jeden wspinacz - Paul, zdecydowali się na późniejszy atak szczytowy. Oprócz nich na drodze znaleźć się powinno jakieś dziesięć innych osób, ale szli w tak dużych odstępach, że Aurora niemal całą trasę zrobiła w samotności, widząc tylko czołówkę Milesa gdzieś w oddali.

Po mozolnym odcinku wspinaczkowym, przyszedł czas na drogę po grani. Z jednej strony - Tybet, z drugiej - Nepal. Z jednej strony lot dwa i pół kilometra w dół, z drugiej trzy. Księżyc nieco rozświetlał widoki. Cieszyła się z kamerki na kasku, bo na razie nie musiała martwić się aparatem. A widoki, mimo nocy i mocno ograniczonej widoczności, były nadal zachwycające. A raczej magiczne. A czekał na nich wschód słońca. Kiedy doszła do Balkonu, poczuła, że o coś się potyka. Nie była pewna czy to kamień, czy kawałek lodu. Spojrzała w dół i zobaczyła zamarzniętą twarz. Serce załomotało jej w piersi i miała wrażenie, że dźwięk roznosi się po całej okolicy. Cieszyła się, że nie upadła, bo pewnie miała by problem z powrotem do pionu. Stała chwilę, uspokajając oddech. I tak powinna gdzieś niedaleko zrobić krótki postój. Równie dobrze mogła to zrobić przy martwym wspinaczu. Emocje przepłynęły przez nią błyskawicznie: strach, współczucie, znowu strach i mobilizacja, żeby nie wylądować obok niego.
— Aurora, wszystko okey? — Usłyszała.
— Mhmm... Czemu?
— Krzyknęłaś.
— Ja... Znalazłam kogoś...
— Kurwa... — mruknął Ryan. — Wspinał się bez tlenu. Idź dalej. — Ta informacja wiele jej wyjaśniała.
— Idę...
To było dość przerażające, że tu w górach obojętnieli na takie rzeczy. Śmierć zaglądała na Everest częściej niż Aurora była tego świadoma i każdy martwił się, żeby nie dołączyć do tego grona, które zostało tu na zawsze. Najważniejsza była własna ekipa. Najważniejsze było własne życie. W tym miejscu trzeba było maksymalnie się skupić by nie popełnić błędu, który może kosztować życie, kontrolować siły i realnie ocenić możliwości. A ona czuła się całkiem nieźle jak na taką wysokość. Wprawdzie marzły jej ręce, ale nadal mogła poruszać palcami. Podobnie było ze stopami.

Po pokonaniu Uskoku Hillary'ego, który jest wymagający i technicznie i fizycznie, w końcu była na prostej na szczyt. Co jakiś czas nawiedzały ją myśli, żeby sobie odpuścić, bo jest zmęczona, bo nie da rady, bo traci oddech, bo odmarzają jej stopy, ale chwilę później oprzytomniała, powtarzając sobie, że już bliżej niż dalej, że tyle pokonała, że ograniczenia są w jej głowie, a Everest był dla niej bardzo łaskawy. Kolejki na szczyt nie było, chociaż kilka dni temu, gdy było bum na atak, wspinacze czekali godzinę, żeby dostać się na wierzchołek. Dzisiaj, wspinało się znacznie mniej osób i wiedziała, że nie będzie musiała czekać. Przed samym szczytem odwróciła się, żeby sprawdzić gdzie Tenzing. Był kawałek za nią i dzielnie się wspinał. Słońce powoli wschodziło ponad horyzont, oświetlając Himalaje. W pierwszym odruchu dziewczyna chciała płakać. W tym miejscu było tak pięknie, że była pewna, że nie będzie nigdy w stanie tego opisać słowami. Wysokie góry, chmury zasłaniające ich niższe partie. Ale tylko od strony tybetańskiej. Nepal był pokazany w całej krasie, bez grama białych obłoków. Stłumiła wzruszenie, bo łzy by zamarzły i jeszcze mocniej podrażniły i tak czerwoną już skórę.


Wiedział, że atak szczytowy trawa kilkanaście godzin. Cały czas miał ją na słuchawce. Mówił do niej od chwili gdy późnym wieczorem wyszła z namiotu, prosząc by co jakiś czas powiedziała słowo, żeby wiedział że jest cała i zdrowa. Cierpliwie czekał aż dziewczyna da znak, że jest na szczycie. Wiedział, że tam dojdzie. Była zbyt silna, żeby odpuścić. Wierzył w nią i w jej umiejętności, wiedząc jednak, że to Everest podejmuje tutaj ostateczne decyzje. Kiedy czas jej dojścia na szczyt się zbliżał, wyszedł z namiotu i spojrzał do góry. Było tak blisko. A jednak on stał tutaj, pierwszy raz nie wspinając się do końca. Aurora milczała od dłuższego czasu. Ostatnio wspominała, że jest bardzo zmęczona i zmarzły jej palce u stóp, a w dodatku kaszel się wzmógł. Sekundy były jak godziny. Nagle zamilkła zupełnie. Nie słyszał oddechu, kaszlu, nic. Wszystko wokół niego zamarło. Miał wrażenie, że nawet wiatr przestał wiać, czekając na ostateczny wyrok.
— Kurwa... — Usłyszał po drugiej stronie. Odetchnął z ulgą.


Na szczycie stanęła o szóstej dwanaście czasu nepalskiego, dwudziestego trzeciego maja. Przywitał ją Miles i Christina, którzy zdobyli Everest kilka minut wcześniej. Ona, dotarła tam ledwo żywa i zmęczona, ale to wszystko schodziło na drugi plan przy radości, wynikającej ze wspięcia się na Dach Świata. Wiedziała, że ma przed sobą jeszcze zejście, ale teraz, liczyło się to że stała i wpatrywała się w ocean gór, które oświetla pnące się po niebie słońce. Nie wiedziała jak zareagować na to co zobaczyła. Jeśli krajobrazy dotychczas były piękne, tutaj było oszałamiająco. Chwilę stała zaszokowana, nie mogąc wydobyć z siebie ani jednego dźwięku. Słyszała spanikowany głos Ryana w słuchawce.
— Kurwa... — szepnęła. — To miejsce jest... nieziemskie.
Nadal to do niej nie dochodziło. Stała w miejscu, gdzie nikt nie był wyżej. Była ponad wszystkimi i wszystkim. Pod stopami miała chmury i inne szczyty. Dookoła pustą, ogromną przestrzeń. Nie myślała o problemach i smutku, który cały czas, siedział gdzieś z tyłu jej głowy. Teraz liczył się szczyt. Liczyło się to, że dotarła. I to, że Jemu też by się tu podobało. I nagle, w miejscu gdzie była wolna, gdzie nic jej nie ograniczało, pewna myśl... uczucie, uderzyło w nią niczym pociąg. Kochała go. Całym swoim niewielkim sercem, kochała Christophera i chciała do niego wrócić. Nie wyobrażała sobie, żeby nie odzyskali tego co mieli. Bo wtedy odniosłaby porażkę znacznie większą niż zostanie w Himalajach na zawsze. Wtedy spadłaby z tej wysokiej góry, boleśnie uderzając o ziemię.
Poczuła jak Tenzing dociera tuż za nią. Trzymał w ręce niewielki aparat, którym wykonał kilka zdjęć na dowód, że doszła. Wiedziała, że ma niedużo czasu na zapamiętanie tego widoku. Wyciągnęła niewielką flagę, którą dał jej Ryan i po uwiecznieniu jej na fotografii, sama zabrała się za robienie pamiątek. Zrobiła jedno zdjęcie panoramiczne dookoła własnej osi, kilka zdjęć krajobrazu, nagrała filmik, wykonała jakieś jedno selfie i zaczęła zbierać się do zejścia. Tenzing z zapałem zajmował się jej drugim aparatem i podczas gdy ona uwieczniała widoki, on uwieczniał ekipę. Szczególnie często celował obiektywem w stronę dziewczyny, która na moment zdjęła maskę i odetchnęła tym czystym powietrzem, uśmiechając się przy tym szeroko. Jednak szybko założyła ją z powrotem, wdychając zbawienny tlen. Stała tam około dziesięciu minut, puszczając przodem dwójkę pozostałych wspinaczy. Miała wrażenie, że właśnie patrzy na cały świat.
Nie mogła uwierzyć, że jej się udało, że mimo wątpliwości niemal wszystkich, ona stała na szczycie świata, z którego miała ochotę głośno wykrzyczeć swoją radość. Marzyła, by zostać tam trochę dłużej i upajać się tym widokiem. Prawda była niestety taka, że organizm domagał się odpoczynku. Nogi zaczęły być cięższe, płuca paliły, a mięśnie bolały niemiłosiernie. Ale musiała jeszcze się wysilić, żeby wrócić. Bo sukcesem nie jest zdobycie szczytu, ale powrót z niego na dół. Problem polegał na tym, że nawet schylanie się, powodowało zadyszkę i zmęczenie. Ruszyła w kilkugodzinną drogę powrotną do Obozu Czwartego, mając na uwadze, że niedługa przerwa i musi zejść jeszcze niżej.
Jej Szerpa jak zwykle ruszył za nią, starając się ją asekurować. Co chwilę mijali ją ci, którzy dopiero wchodzili. Wiedziała co czują. Ona też trochę się denerwowała, że inni mają już wspinaczkę za sobą. Teraz jednak była zmęczona, więc mimo iż może technicznie było łatwiej, łatwiej też było stracić czujność. Wolno stawiała kolejne kroki, starając się zminimalizować ryzyko. Na Balkonie zmieniła pustą butlę na nową i zatrzymała się na kilka minut, żeby odpocząć. Nie tylko ona wybrała to miejsce na postój, bo Miles też czekał w tym miejscu.
— I co? — zapytał, gdy do niego podeszła.
— Wow... — Nie potrafiła wydusić z siebie nic więcej. Nadal była porażona pięknem tego miejsca i uczuciem zdobycia  Dachu Świata.
— Jeszcze trochę... — Poklepał ją po ramieniu i sam ruszył w dół.

Mięśnie płonęły, jakby ktoś wlał w nie benzynę i podpalił. Na płuca naciskała niewidzialna siła, a głowa była ciężka jak ołów. Potrzebowała tylko usiąść... Tylko na chwilkę, żeby uspokoić organizm. Zejście zdawało się nie mieć końca. Miała wrażenie, że nigdy już nie opuści tej góry i będzie schodzić do końca swojego życia. Wiedziała, że widoki były tego warte, jednak zmęczenie dawało jej w kość. I nie była pewna czy da radę wrócić. Ale musiała. Więc parła dalej, by tylko dojść do obozu.

Stał przed namiotem i wyglądał na resztę zespołu. Były okolice dziesiątej trzydzieści, a to oznaczało, że jej atak szczytowy trwał ponad trzynaście godzin. Martwił się w jakim stanie wróci, szczególnie, że prognozy pogodowe nie były optymistyczne. Wracali w odstępie kilku lub kilkunastu minut. Czekał. I w końcu ją zobaczył. Szła, a zaraz za nią Tenzging, który ją asekurował. Dopadła do Ryana i uwiesiła się na nim ledwo oddychając. Wprowadził ją do namiotu i położył. Leżała ponad trzydzieści minut niemal bez ruchu. Jedynie unosząca się klatka piersiowa dowodziła, że dziewczyna żyje. Nie mówił nic, bo wiedział jakie to uczucie. Pozwolił jej odpocząć i uspokoić organizm.
Po pół godzinie lekko się ruszyła.
— Boli... — jęknęła.
— Co?
— Płuca, nogi, ręce... Wszystko.
— Popatrz na mnie... — polecił, pomagając jej siąść. Popatrzył jej prosto w oczy. — Głowa? — Pokręciła przecząco głową. — Kręci ci się w niej? — Zrobiła to samo. — Niedobrze ci? — Powtórzyła. — Okey. Chcesz coś zjeść?
— Coś tak.
Wyciągnął zrobione pospiesznie liofilizanty i jej podał.
— Prześpij się chwilę. Obudzę cię jak wyruszymy.
— Szybko. Chcę się wydostać z tej strefy jak najszybciej się da. Ryan... A co jeśli nie dam rady zejść? Zmęczona jestem — powiedziała, z nieukrywaną paniką w głosie.
— Dasz radę, Mała.
— Myślałam, że czuję się okey, ale... W tym ostatnim odcinku wszystko zaczęło mnie boleć... Chyba dostałam ataku paniki.
— To nic. Udało ci się! — powiedział uradowany.
Uśmiechnęła się pod maską. Usnęła chwilę później.
Kiedy ponownie otworzyła oczy, nie miała pojęcia ile czasu spała, ale nadal czuła zmęczenie. Może już nie takie duże, ale jednak... Widziała jak Miles siedzi w kącie i rozciąga ramiona, a Ryan wyjmuje telefon satelitarny.
— Do kogo dzwonisz? — mruknęła.
— Alice.
— Przecież w Nowym Jorku jest noc! — Obruszyła się, podnosząc z miejsca.
— Chciała dostać informacje od razu. Pominę, że minęły ponad dwie godziny.
Aurora opadła na karimatę.
— Hej... Mam nadzieję, że cię nie obudziłem. Naprawdę? Jedziecie do miasta? — Blondynka spojrzała na niego uważnie. — Jak idealnie. Tak, Aurora właśnie wróciła. Nie, kochanie. Ja nie wszedłem. Nie, wszystko w porządku, byłem zmęczony, stwierdziłem, że nie ma sensu ryzykować. Tak, weszła, zdobyła. Rozpiera mnie teraz duma. Co ona? Aurora, co ty na to?
— Spierdalaj... — mruknęła, nakrywając się szarfą od lamy.
— Co? Nie. Zmęczona jest. Dwie godziny temu wróciła... Najadła się strachu, bo zaczęła panikować. Ale twarda z niej babka.
Rozmowę przerwało pojawienie się Arthura.
— Zbierajcie się dzieciaczki. Idzie burza — mruknął, wyraźnie zdenerwowany.
Aurora podniosła się do góry.
— Ale ja nie mam siły.
— To ją lepiej znajdź. Musimy zejść do "dwójki". — Lider ich wyprawy zachowywał się naprawdę dziwnie.
— Pogoda była okey... — powiedział cicho Miles, w końcu się podnosząc.
— Ale dzwonili z dołu. mówią że od strony tybetańskiej idzie nawałnica. Część osób już zawraca z ataku szczytowego. Gorzej z tymi co są na szczycie. Tu jest niebezpiecznie. W "trójce" może być różnie. "Dwójka" jest najlepszą opcją. Także zbierajcie się. Daję wam dziesięć minut na ogarnięcie się. Nikt z naszych tu nie zostanie... — Zniknął na zewnątrz.
Wtedy Ryan zorientował się, że nadal ma włączony telefon.
— Kochanie, spokojnie. Tak. Odezwę się z bazy na dole. Spokojnie. Nic nam nie będzie.
— Ryan... Ja naprawdę nie wiem czy zejdę... — powiedziała Aurora, czując, że znowu dostaje ataku paniki.
Siadł na przeciwko niej. Cieszył się, że podczas ich nieobecności, zdążył spakować większość rzeczy.
— Okey, zapas tlenu masz. Wiem, że boli, Mała. Ale musimy iść. Jeśli Arthur tak się zachowuje, to znaczy że burza jest naprawdę groźna. Mogę ci podać dexę, jeśli poczujesz się lepiej... — Położył jej dłoń na ramieniu, licząc, że to ją uspokoi w jakikolwiek sposób.
— Tylko w ostateczności...
— Miles?
— Gotowy... — mruknął, opuszczając namiot.

Jeśli wtedy była zmęczona, to teraz ledwo żyła. Dowlekli się do "dwójki" późnym wieczorem. Ryan i Tenzing cały czas ją asekurowali. Gdy zaczęła się słaniać na nogach chłopak nawet nie pytał. Chwycił strzykawkę, odsłonił odpowiednie miejsce i podał jej lek. Widział, że źle z nią. Jest zmęczona, nogi odmawiają posłuszeństwa, ręce coraz częściej nie łapią lin. Ostatnie metry pokonali już przy silnym wietrze i opadach śniegu. Wiedzieli, że nawałnica się zbliża i muszą się pospieszyć. Doprowadził ją do namiotu i położył do śpiwora. Miles, zdążył już przygotować dla nich coś do jedzenia i picia, a Christina odpocząć na tyle, żeby obejrzeć dziewczynę. Ona i Ryan stłoczyli się w namiocie, nad nadal trzęsącą się blondynką.
— Wygląda mi na duże zmęczenie. Przez pogodę trochę tu posiedzimy, więc powinna się zregenerować. Odpocznij, a potem przygotuj jej coś pożywnego do jedzenia i dużo picia. — Pogłaskała ją po głowie.
Blondynka nadal oddychała głęboko, ale jej oczy były zamknięte, co oznaczało, że odpoczywa.
— Jakby co, jestem w namiocie obok. Ale nie powinno się nic wydarzyć...
Kobieta wyszła i zostawiła ich samych. Ryan starał się odpocząć, ale całą noc obserwował Aurorę. Wiedział, że to jeszcze nie koniec. Został im Icefall i domyślał się, że zagrożenie lawiną znacznie wzrosło. Musiał ją dowieźć do Nowego Jorku całą i zdrową, chociażby miał zawalić noc, żeby czuwać.

*

Nowy Jork
Christopher kręcił się po mieszkaniu, przygotowując obiad i słuchając jednym uchem wiadomości. Niekoniecznie docierało do niego to co mówił spiker. Jego sprawa była trudna i męczyła go niemiłosiernie, w dodatku miał wyrzuty sumienia i brakowało mu Aurory. Nie spał, mniej jadł i powoli zaczynał wyglądać jak duch. Przydałyby mu się wakacje. Długie wakacje. Najlepiej na bezludnej i bezmedialnej wyspie, gdzie telefon leżałby ukryty głęboko pod łóżkiem, a on wylegiwałby się na gorącym piasku, co chwilę schładzając się w wodach oceanu. Ale nie. On był w Nowym Jorku, którego zaczynał mieć chwilowo dość.
— Wczoraj wieczorem, w Himalajach, zeszła lawina, która pokryła śniegiem niemal cały Obóz Bazowy pod Everestem, w którym przebywało ponad 1000 osób z całego świata... — Oderwał się od tego co właśnie robił i pogłośnił telewizor. — Z informacji wynika, że Obóz Pierwszy został doszczętnie zniszczony, ale nikt, akurat w tym czasie, w nim nie przebywał. Znajdujący się na wysokości 5334 metrów obóz aklimatyzacyjny został mocno naruszony. Icefall jest chwilowo nie do przejścia, z naszych ustaleń wynika, że część wspinaczy utknęła ponad nim. Obozy od II do IV są zniszczone, ale nikt w nich nie ucierpiał. Nadal nieznana jest liczba ofiar, przypuszcza się, że co najmniej dziesięć osób straciło życie. Służby ratunkowe cały czas pracują na miejscu katastrofy, pomagają wydostać się spod śniegu poszkodowanym, sporządzają listy osób, które powinny być w tym miejscu i szukają potencjalnych ofiar. Grupa wyruszyła także w wyższe partie gór, aby sprawdzić co z pozostałymi...
Mężczyzna rzucił się w stronę telefon i wybrał numer siostry.
— Alice...
— Słyszałeś?
— Proszę, Alice, powiedz, że oni już zeszli.
— Chris... Nie rozmawiałam z Ryanem od czterech dni.

4 komentarze:

  1. O matko ... tylko żeby się im nic nie stało ! Piękna sprawa że udało się jej wejść na szczyt , spełniła swoje marzenie .. i oby wszyscy mogli powrócić do osób które na nich czekają ;)) Świetny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że rozdział Ci się spodobał :)
      Przyznam szczerze, że sama czułam się tak, jakbym na ten Everest się wspięła, więc w sumie od samego początku zakładałam, że ona szczyt zdobędzie. Ale nie może być za łatwo, prawda?
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Ależ podobał mi się ten rozdział! Początek wydawał się spokojny, a końcówką znowu wbiłaś mnie w fotel. Ale to nic nowego. Przyzwyczaiłam się, że kończysz rozdziały w taki sposób, że cięzko jest wytrzymać do kolejnego;)
    Przyznam, że przez cały rozdział o wiele bardziej obawiałam się o Ryana niż o A. Może dlatego, że o wiele łatwiej jest skrzywdzić albo uśmiercić bohatera drugoplanowego niż głównego i A jest pod tym względem (chyba) bezpieczna. A Ryan nie do końca. I tylko czekałam, kiedy napiszesz, że podwinęła mu się noga, spadła na niego lawina czy cokolwiek innego :D Ale cieszę się, że tak się nie stało, bo to postać, którą naprawdę lubię.
    Bardzo podoba mi się ten dreszczyk emocji, który nam zafundowałaś. Nie mam pojęcia, co się teraz stanie z bohaterami i czy wszyscy wyjdą z tego cało. Miałam nadzieję, że będą jakieś komplikacje i bardzo się cieszę, że są :D

    Pozdrawiam! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że udaje mi się jeszcze tu zaskakiwać :D Starałam się, żeby ta wspinaczka nie była taka prosta (chociaż sama w sobie jest trudna, no ale... :D)
      Zresztą przez ten koniec postanowiłam opublikować następny rozdział tydzień wcześniej :D

      Pozdrawiam! :)

      Usuń

Każdy komentarz motywuje do dalszego pisania i wywołuje szeroki uśmiech na twarzy autorki :)
Wasze uwagi mogą mieć wpływ na mój warsztat, ale także na fabułę!
Za każdy wpis i odwiedzenie bloga ogromnie dziękuję :)

obserwatorzy

SZABLON WYKONANY PRZEZ KAYLO NA BAZIE CZARNEJ REWELACJI, PRZY POMOCY: BLOGGER PORADY. OBSŁUGIWANY PRZEZ BOGGER.