Następny rozdział: 06.08.2017 Rozdziały pojawiają się co około dwa tygodnie. Nie informuję o tym, zatem polecam obserwować bloga lub zwracać uwagę na te kolumny, ponieważ data czy informacja o ewentualnych opóźnieniach, zawsze pojawią się właśnie w tym miejscu.
Wszystko co znajduje się na blogu jest wytworem mojej wyobraźni. To fikcja literacka osadzona w realnym świecie. Ostrzegam, że niektóre elementy fabuły mogą nie zgadzać się z faktycznymi wydarzeniami. Opowiadanie może zawierać wulgaryzmy, przemoc oraz sceny 18+.
Drogi czytelniku, każda opinia jest na wagę złota, dlatego jeśli przeczytałeś moją twórczość, to pozostaw po sobie ślad w postaci komentarza. :) Na blogu pojawia się opowiadanie autorskie, które jest tylko i wyłącznie mojego autorstwa. Zakazane jest kopiowanie treści.

4 wrz 2016

#10 'duck in raspberry sauce

Poniedziałek przywitał go paskudną ulewą i urywającym głowy wiatrem. Pół dnia nie mógł się skupić na pracy i spotkaniach, ciesząc się jedynie, że nie ma dzisiaj rozpraw, bo chyba by tego nie zniósł. A tak, w okolicach piętnastej był już w mieszkaniu i mógł zjeść normalny posiłek. Akurat był w trakcie dodawania przypraw do sosu, gdy ktoś energicznie zapukał do drzwi. Na pewno nie mógł być to Patrick, gdyż miał klucze, a z nikim nie był tego dnia umówiony. Wytarł dłonie w ścierkę i podszedł do drzwi, nie zwracając uwagi na swój nagi tors i nisko opuszczone spodnie. Otworzył je i popatrzył na dziewczynę, stojącą po drugiej stronie korytarza i opierającą się plecami o ścianę.
— Och, nie myślałam, że cię zastanę... — powiedziała zaskoczona, uważnie mu się przyglądając. —Myślałam, że będę musiała zaczekać... Zawsze tak witasz gości? Muszę chyba częściej wpadać bez zapowiedzi... — Uśmiechnęła się łobuzersko. Odepchnęła się od ściany i podeszła do drzwi. — Mam coś dla ciebie...
— Czekam aż zaczniesz mnie wyzywać i bić. James mówił że mnie zabijesz... — Oparł się o framugę i obserwował jak zabiera coś sztywnego i dużego od ściany przy jego mieszkaniu.
— Zabiję? A niby za co? Za powitanie mnie gołą klatą?
— Za rozebranie cię w sobotę.
— Aaa... Wybaczam — powiedziała, podnosząc przedmiot i przeciskając się obok niego w drzwiach. — Cóż, chciałam cię przeprosić za moje okropne, pijackie zachowanie. Normalnie nie pijam tyle... Czuję się zażenowana tym co robiłam w sobotę.
— Nie powinnaś. Nic takiego się nie stało. Byłaś urocza...
— Nie czuję się lepiej, ale dziękuję. Pociesza mnie fakt, że moja głowa nie dała mi wczoraj normalnie funkcjonować. Zasłużyłam. I w ramach podziękowań za tamtą niedzielę... Mam prezent. — Postawiła przedmiot, opierając go o sofę.
— Nie trzeba było. Spędzenie z tobą dnia było przyjemnością... — powiedział, zatrzymując się za nią i chowając dłonie do kieszeni. Starała się na niego nie patrzeć. Był dobrze zbudowany, ewidentnie ćwiczył, bo jego mięśnie były wyraźnie, ale i nie przesadnie zarysowane i schodziły się w kształt litery V. W dodatku ręce i tors miał pokryte tatuażami, twarz, zresztą jak zawsze, okraszona była kilkudniowym zarostem, a włosy zmierzwione jakby dopiero wstał. Dziewczyna nie była w stanie logicznie myśleć kiedy na niego patrzyła. Był zbyt atrakcyjny i za bardzo w jej typie. Miała ochotę się na niego rzucić.
— Możesz otworzyć... — rzuciła, idąc w stronę antyram wiszących na ścianach. Obserwowała zdjęcia swojego autorstwa, które idealnie pasowały do wystroju wnętrza. Była szczęśliwa, że zdecydował się uzupełnić dekorację swojego domu o to co ona zrobiła. Mieszkanie, chociaż znajdowało się w jednym ze starszych budynków, było nowoczesne, przestronne i nasłonecznione. — Idealnie pasują...
— To też będzie... — powiedział, trzymając w dłoniach kolejna antyramę.
— Mówiłeś, że to twoje ulubione miejsce w Nowym Jorku. A ulubione miejsca dobrze mieć blisko. — Uśmiechnęła się i odwróciła w jego stronę. Przyglądał się jej. Wyglądała ładnie, pomimo prostoty stroju. Czarne spodnie idealnie opinały jej szczupłe nogi, a biały top podkreślał jej płaski brzuch i piersi. Na to miała narzucony cienki żakiet, a włosy jak zwykle rozpuściła. O dziwo była sucha.
— Jak to możliwe, że przy takim deszczu jesteś sucha?
— James i jego samochód. Byliśmy oglądać auta dla mnie i podrzucił mnie w drodze do domu. Dobrze, że masz podziemny parking.
— Kupujesz samochód?
— Taki mam plan. Ale nie mogę się zdecydować.
— James nie pomaga? — zapytał, wchodząc do części kuchennej. Ruszyła za nim i siadła przy wyspie. Postawił przed nią szklankę z sokiem pomarańczowym, którą chętnie wzięła do ręki.
— Zna się na nich pewnie w porównywalnym stopniu co ja, czyli nie bardzo.
— Mogę pomóc. Masz jakieś typy?
Uniosła brwi zaskoczona.
— Cóż, potrzebuję samochodu wygodnego, bo w najbliższych miesiącach będę trochę jeździć po Stanach... Myślałam o Audi S8, Mercedesie C63 albo W222... — Nachylił się i oparł o wyspę, po drugiej jej stronie.
— Jestem pod wrażeniem.
— Czego? Jeszcze nie kupiłam. Te mi polecali w salonach.
— Dobre i drogie samochody. — Uśmiechnął się drwiąco. Przekrzywiła głowę na jedną stronę i skrzywiła.
— Sporo ostatnio pracowałam i odkładałam na porządny samochód. Wolałam poczekać i kupić coś idealnego niż gruchota, którego co chwilę będę musiała naprawiać. Wyszłoby na to samo.
— Czyli na fotografii da się dobrze zarobić...
— A da. — Dopiła do końca sok. — Odkładałam od kilku miesięcy, miałam wcześniejsze oszczędności, a ostatnio niektóre zlecenia to był istny skok na bank. Jeden gość zapłacił mi sporą sumkę za pięć zdjęć. — Uśmiechnęła się cynicznie — I cóż... Chcę coś luksusowego.
Zaśmiał się głośno, odsuwając od blatu i mieszając sos. Przyglądała się uważnie jego plecom, chcąc dowiedzieć się, co takiego ma na nich wytatuowane.
— Często gotujesz półnago?
— Często, a co?
— Może powinnam cię zamknąć w swojej kuchni? — Uśmiechnął się pod nosem, po czym odwrócił z łyżką wypełnioną sosem. Podmuchał i podetknął jej pod nos. Spróbowała i krzyknęła głośno. — Zabieram cię do siebie, przykuwam kajdankami do kaloryfera i z całą pewnością, nie pozwalam wyjść.
— Kajdankami to mnie możesz przykuć w innym celu... — powiedział niskim głosem i maznął jej nos resztami sosu. Zmarszczyła go i przejechała po nim palcem, który po chwili wsunęła do ust.
— To jest pyszne.
— To dobrze. Bo zaraz będzie gotowe.
— Nie przyszłam tu na obiad.
— Ale skoro dobre to nie odmówisz.
Wywróciła oczami.
— Czy jest coś w czym jesteś kiepski?
— Tak. Nie umiem pilotować samolotu.
— Zabawne — jęknęła.
— Nie umiem malować, robić zdjęć. Kiepski ze mnie aktor... Jeśli chodzi o sport... Umiem ćwiczyć na siłowni ale to chyba niekoniecznie wyczyn. Nie umiem się wspinać, jeździć na rolkach, deskorolce...
— Koszykówka?
— Jestem z Nowego Jorku! Tu co chwilę są miejskie boiska, oczywiście, że umiem! — powiedział oburzony.
— Tenis? Golf? Jazda konna? Pływanie?
— Dziewczyno... Byłem wychowany w cholernie snobistycznym domu. Tenis, jazda konna czy golf to norma... Pływać po prostu lubię. Dorastanie w Hamptons ma swoje dobre strony.
Uniosła do góry brwi. Postawił przed nią talerz.
— Kaczka w sosie malinowym... — powiedział dobitnie. Jej oczy się rozszerzyły.
— Kocham maliny. Cokolwiek by z nimi było - zjadłabym. Często gotujesz takie wytworne rzeczy na obiad?
— Nie mam zbyt często okazji do gotowania, więc jak już się dorwę do kuchni to chcę przygotować coś... interesującego.
— Ubierzesz się? Nie mogę jeść z twoją klatą przed oczami.
Zaśmiał się i wyszedł by założyć na siebie jakiś t-shirt. Kiedy wrócił, odetchnęła z ulgą.
— Umiem grać tylko na gitarze. Rodzice chcieli żebym grał na pianinie, ale nie wyszło. — Wywrócił oczami i zabrał się za jedzenie. — Chcesz wina? Odwiozę cię więc nie będę pił, ale...
— Nie lubię pić sama przy innych. Czuję się jak alkoholiczka. Więc nie, dzięki... — ucięła. — Poza tym nie musisz mnie odwozić...
Jak na zawołanie, gigantyczna błyskawica przecięła niebo, a grzmot niemal zatrząsł oknami. Wzdrygnęła się.
— Cofam to.
— Co do samochodu... Wybrałbym Audi.
— Okeeey... — Przełknęła kawałek kaczki.
— Skoro będziesz dużo jeździć... Jest wygodne, nie tylko dla kierowcy ale też pasażerów. Poza tym to dość bezpieczny samochód mimo iż to wersja sportowa. Można nim sobie trochę depnąć poza miastem... Mam uraczyć cię mową na temat silnika?
— Nie. I tak nic z niej nie rozumiem. Jeszcze zna się na samochodach... Kurwa... — mruknęła pod nosem. Zaśmiał się.
— Chłopcy lubią samochody.
— To ile ich masz? Dziesięć?
— Trzy.
— Kuuuurwa. Będę przynajmniej mogła się przejechać?
— Może. Rozważę twoją propozycję...
— Dzięki łaskawco! Doceniam... — ironizowała.
— Nicholas próbuje się dorwać do nich od dłuższego czasu... Nie wiem czy nie obraziłby się, gdyś dostąpiła tego zaszczytu przed nim.
Siedziała w jego mieszkaniu ponad trzy godziny, zupełnie przestając zwracać uwagę na czas. Rozmawiali o wszystkim, o dziwo nie tracąc tematów nawet na sekundę.
— Powinnam iść — powiedziała, śmiejąc się głośno.
— Gdzie teraz lecisz? — zapytał nagle, idąc w kierunku drzwi i zakładając po drodze buty.
— Atlanta, środa i czwartek. W piątek wernisaż Jamesa. Potem w przyszłym tygodni będę się smażyć na Hawajach.
— Ah tak... Wernisaż. A twój?
— Jeszcze miesiąc.
Wypuścił ją na korytarz i zamknął drzwi. Milczeli całą drogę windą. Aurora nagle nie wiedziała co powiedzieć. Nie była pewna czy nagła trema pojawiła się, z powodu rychłego pożegnania i niewiedzy jak powinno wyglądać.
— Chyba sportowy samochód na taką pogodę się nie nadaje... — powiedział Christopher, podchodząc do trzech zupełnie różnych samochodów. Jeden był czarnym SUVem, jeden typowo sportowym samochodem i jeden, jak dla Aurory, wyglądał luksusowo, ale normalnie. Właśnie ten, czarny ze znaczkiem Mercedesa, dał znać, że mężczyzna go otworzył. Jak na dobrze wychowanego przystało, uchylił przed nią drzwi i poczekał aż wsiądzie. Pogoda była paskudna. Ludzie biegali po ulicach by jak najszybciej znaleźć się w domach. Wiatr ciągnął ich parasolki, kilka z nich latało już po ulicach, bo właściciele przestali walczyć. Deszcz lał z takim natężeniem, że widoczność była mocno ograniczona. Na ulicach nie było zbyt wielu samochodów. Christopher nie przejmował się zbyt opadami i jechał dość szybko. Na parkingu jej apartamentowca byli chwilę później. Otworzył jej drzwi i poczekał aż wysiądzie. Oparła się o mokry samochód i przyjrzała jego twarzy. Nie odsuwał się. Spojrzała mu prosto w oczy i przygryzła niepewnie wargę. Zdecydowanie lepiej jej wychodziły spontaniczne rzeczy, niż te nad którymi zaczynała się zastanawiać i analizować. Nagle dochodziło do niej, że może to niestosowne, nieodpowiednie. Już chciała się pożegnać i odejść, ale to on wykonał pierwszy krok. Złączył ich wargi w czułym pocałunku, który pogłębił dopiero wtedy, gdy dziewczyna nie uciekła, tylko objęła go za szyję, swoimi szczupłymi rękami. Oplótł jej talię i przycisnął do siebie, nie pozwalając się odsunąć nawet o milimetr. Nie mogła tego pojąć, ale to wszystko przychodziło jej instynktownie. Dokładnie wiedziała co powinna zrobić, jak się ustawić, jak zachować. Chociaż może to wynikało z tego, że Christopher był taki zdecydowany. Cały czas miała przymknięte oczy, które otworzyła dopiero, gdy się od niego odsunęła, oddychając głęboko.
— Tak sobie myślę... — powiedziała, ponosząc powoli na niego wzrok. — Że może powinniśmy iść razem na wernisaż...
Pocałował ją jeszcze raz i uśmiechnął się łobuzersko.
— Przyjadę o dziewiętnastej... — rzucił, obchodząc samochód. Ruszyła w stronę windy, tuż przy niej odwracając się jeszcze raz i obserwując znikający w strugach deszczu samochód.

Kiedy weszła do mieszkania liczyła, że ani Jamesa, ani Laury nie ma, albo nie zwrócą uwagi na to, że wróciła. Oczywiście, oboje musieli siedzieć w salonie przed telewizorem. Kiedy stanęła w drzwiach rzucili się do odpytywania jej.
— Co tak długo? — zapytał zaciekawiony James, zabierając jej kurtkę i torebkę. Wzruszyła ramionami, wymijając przyjaciół i zmierzając w stronę kuchni, gdzie umyła ręce. — Jest sucha, to znaczy, że ją odwiózł... — dodał, zwracając się do Laury.
— Jak było? — wtrąciła się dziewczyna.
— Miło...
— Szczegóły?
— Oooo nie. Nie liczcie na to. — Zabrała za swoją torebkę oraz kurtkę i ruszyła w stronę pokoju.
— No zdradź cokolwiek! — krzyknął za nią James.
— A co was to tak interesuje?
— Ludzka ciekawość! — Laura wystawiła język i zastawiła jej wejście do pokoju. — Dopóki nam nie powiesz, nie wejdziesz.
— Ciekawość to pierwszy...
— Wiemy! Mów.
— Wystarczy wam informacja, że przyjdę z nim na wernisaż? — Wywróciła oczami.
— Nooo! Nie próżnujesz! — zaśmiał się James. Odsunęła od drzwi Laurę i zatrzasnęła się w pokoju. Odczekała kilka minut i wybrała numer mężczyzny. Odebrał od razu.
— Już się stęskniłaś? — zapytał z drwiną w głosie.
— Chciałam sprawdzić czy dojechałeś w jednym kawałku do mieszkania... — powiedziała cicho, stając przy wielkim oknie i patrząc na nawałnicę za oknem.
— Martwisz się?
— Cóż... Szkoda, gdybyś stracił którąś z kończyn albo roztrzaskał sobie głowę. — zaśmiała się cicho.
— Właśnie wchodzę do mieszkania.
— To dobrze... Do zobaczenia w piątek.
— Do zobaczenia w piątek.
Wiedziała, że się uśmiecha.

1 komentarz:

  1. Trochę mnie wciągnął wir życia, ale już jestem i nadrabiam. Pierwsze co przychodzi mi do głowy po przeczytaniu rozmowy Aurory z Christopherem to to, że dziewczyna zachowywała się strasznie dziecinnie. Dałoby się tam zbudować fajne napięcie erotyczne, a wyszło trochę jak rozmowa gimnazjalistów... Nie wiem czy na fotografii można zarobić aż tyle, w tak krótkim czasie, wydaje się to trochę wątpliwe. Bardzo dużo w tym rozdziale "wywracania oczami". Kilka razy przed "ale" zabrakło przecinka. W tym fragmencie: "James i jego samochodów. Byliśmy oglądać samochody..." jest bardzo rzucające się w oczy powtórzenie. "Zmarszczyła go i przejechała palcem, po czym wsunęła go do ust." - wychodzi na to, że wsunęła sobie do ust nos. Nie wiem czy da się przykuć kogoś do podłogi, za ręce pewnie byłoby nie wygodnie, lepiej do kaloryfera :D Lecę czytać dalej!

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz motywuje do dalszego pisania i wywołuje szeroki uśmiech na twarzy autorki :)
Wasze uwagi mogą mieć wpływ na mój warsztat, ale także na fabułę!
Za każdy wpis i odwiedzenie bloga ogromnie dziękuję :)

obserwatorzy

SZABLON WYKONANY PRZEZ KAYLO NA BAZIE CZARNEJ REWELACJI, PRZY POMOCY: BLOGGER PORADY. OBSŁUGIWANY PRZEZ BOGGER.