Doszłam do wniosku, że chyba na dobry
początek należałoby się przedstawić. Nazywam się Aurora. Moje imię było zmorą
do czasu aż rozpoczęłam liceum i zrozumiałam, że to ogromne szczęście, że jest tak
oryginalne i międzynarodowe. Urodziłam się w Krakowie. Tam mieszkałam aż do
ukończenia 22 roku życia i doprowadzenia do końca studiów. Zdałam egzamin
licencjacki i oznajmiłam rodzicom: Jadę w podróż po Europie. Wiecie jaka
była ich reakcja? Najpierw śmiech i niedowierzanie (Tak, tak dziecko, wrócisz po dwóch dniach z podkulonym ogonem!). Potem krzyk i awantura (A drugi stopień studiów?! Co ty zrobisz bez magisterki w tym kraju?!), że
chyba mnie do reszty porąbało, że odetną mi pieniądze, że powinnam zrobić
magisterkę i znaleźć pracę. Nie ma takiej opcji! Chciałam zawsze być wolna i niezależna. Nie wyobrażałam sobie pracy dla kogoś. Naiwne? Idiotyczne? Być może.
Tak to się wszystko zaczęło. Najpierw Berlin, bo blisko, bo stosunkowo łatwy dojazd. Potem Amsterdam, Bruksela, Lichtenstein, Paryż, Lazurowe Wybrzeże, Barcelona, Madryt, Lizbona, potem długa wycieczka pod Włoszech, Szwajcaria, Rumunia, Wiedeń, Praga, a z Pragi do Londynu. W Londynie byłam ponad miesiąc. Aż w końcu podjęłam decyzję: Stany. Tak, moi rodzice wpadli w szał (I co tam zrobisz? Bez wykształcenia, bez pracy?! Przestań bujać w obłokach i wracaj na studia!). To znaczy to nie tak, że jadę do Ameryki po raz pierwszy. Mam tu rodzinę, którą odwiedzałam co jakiś czas, mam obywatelstwo, a z językiem angielskim, mam wrażenie, radzę sobie lepiej niż z Polskim, ale... Te wyjazdy trwały maksymalnie dwa miesiące. Tym razem, chciałam się tam wynieść na stałe. Cieszę się, że przekazałam rodzicom informację przez telefon. W innym przypadku, pewnie zamknęliby mnie w piwnicy i wyrzucili klucz. Taki los jedynaczek, na punkcie których rodzice mają hopla i są przewrażliwieni.
A tymczasem... Mija pierwszy miesiąc mojego pobytu w Nowym Jorku. Jak mogę to podsumować? Miłość od pierwszego wejrzenia. To miasto jest tak niesamowite, że trudno to opisać słowami. Tu jest wszystko. Sztuka, kolory, fascynujący ludzie, możliwości i perspektywy dla takich ludzi jak ja: wolnych artystów, z głową w chmurach dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ponieważ już podczas podróży nawiązałam współpracę z kilkoma agencjami, czasopismami, galeriami i portalami, wiedziałam że mam zapewnioną pracę, dochód i mieszkanie. Czy było łatwo? W życiu! Fotografia to cholernie hermetyczna dziedzina, w której odniesienie sukcesu graniczy z cudem. Nie, nie odniosłam sukcesu. Nie jestem znana niczym Annie Leibovitz czy Ansel Adams, ale pracuję. I staram się. I będę walczyć o swoje miejsce w tym świecie.
A.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każdy komentarz motywuje do dalszego pisania i wywołuje szeroki uśmiech na twarzy autorki :)
Wasze uwagi mogą mieć wpływ na mój warsztat, ale także na fabułę!
Za każdy wpis i odwiedzenie bloga ogromnie dziękuję :)